Właśnie mija półtora tygodnia odkąd zachorowaliśmy na grypę żołądkową albo inny rotawirus.
Wszystko zaczęło się od tego, że postanowiłam wprowadzić do diety chłopaków pomidory, w związku z czym ugotowałam im pomidorówkę. Igorowi w ogóle nie smakowała, za to Olaf zjadł pełen głęboki talerz. Następnego dnia obudził się z głośnym stękaniem i jęczeniem, które zakończyły się bardzo dużą i śmierdzącą, pomidorową kupką. Robiłam sobie nawet wyrzuty, że zamiast wprowadzać nowe produkty stopniowo i ostrożnie, pozwoliłam mu pochłonąć za pierwszym razem taką ogromną porcję. Jednak wkrótce o tym zapomniałam, mimo, iż czułam, że w moim własnym brzuchu też dzieje się coś dziwnego.
Dopiero, kiedy następnego dnia Igor zwrócił całą zupkę warzywną, zrozumiałam, że dopadła nas zaraza. Potem było już coraz gorzej - Igor, mąż i ja rzygaliśmy jak koty. Chłopcom kupki wylewały się z pieluszek i śpioszków. Nie muszę chyba dodawać, że okropnie marudzili (Igor robi to do tej pory). A wyrzynające się w tym samym czasie ząbki nie poprawiały im humoru.
Wszyscy łącznie z córką mieliśmy gorączkę i byliśmy ledwo przytomni. Po kolei dochodziliśmy do siebie z tym, że bobasy - głównie Igorka - trzymało najdłużej. W sobotę tak bałam się, że się odwodni, że byłam już gotowa wieźć go na kroplówkę do szpitala. Ustaliliśmy z mężem, że jak nie zacznie porządnie pić do niedzieli rano, to tak zrobimy. Próbowaliśmy nawet pojenia na siłę - strzykawką, ale efektem były kolejne wymioty. W końcu późnym wieczorem Rafałowi udało się go nakłonić do wypicia 2 butli - mojego mleka i Orsalitu. Pomogło smarowanie dziąseł Dentinoxem tuż przed.
Przez całą chorobę pili tylko: moje mleko, marchwiankę, naturalne mleko ryżowe bio i pod koniec ten Orsalit. Czasem zjedli parę łyżeczek domowego kleiku z pełnego ryżu z marchwianką albo Sinlacu na marchwiance. Z leków stosowaliśmy: Smectę - na samym początku oraz probiotyki - Lacidofil i Enterol - do dziś. Jednak chyba tylko podawanie tych ostatnich ma sens, bo, jak radziły doświadczone mamy z wegedzieciaka, tę zarazę należy po prostu przeczekać i nie hamować przebiegu choroby Smectą.
Dziś po raz pierwszy zjedli 2 solidne, stałe posiłki: rano - Sinlac na marchwiance, a wieczorem ugotowałam moim rekonwalescentom genmai. Podałam im przetarty przez sitko i lekko zagęszczony Sinlaciem. Zjedli dużo i mam nadzieję, że to oznacza początek normalnego jedzenia. (Jakby ktoś nie wiedział genmai to taka japońska zupa, którą podaje się nie tylko rekonwalescentom, ale także na śniadanie w klasztorach zen. "Genmai" znaczy naturalny ryż.)
Przepis na zupę genmai:
1 miarka naturalnego ryżu (najlepiej okrągłego)
10 miarek wody
1/2 miarki marchwi
1/2 miarki pietruszki
1/2 miarki selera bulwiastego albo naciowego
1/2 miarki pora albo cebuli
1/2 miarki białej rzodkwi
Wypłukany ryż zalać wrzątkiem i gotować pod przykryciem na wolnym ogniu przez godzinę. Potem dodać obrane, umyte i bardzo drobno posiekane warzywa (najlepiej pokroić je w kostkę o wielkości 2 ziaren ryżu). Gotować pod przykryciem na bardzo wolnym ogniu przez kolejne 4 godziny (najlepiej na płytce), mieszając od czasu do czasu. Podawać z sosem sojowym i gomasio.
Przepis na gomasio:
Sezam uprażyć na suchej patelni z 2 szczyptami soli. Kiedy trochę przestygnie grubo zmielić w młynku do kawy. Sezam może być biały lub czarny. Można też zastąpić go siemieniem lnianym. Ja najbardziej lubię gomasio z mieszanki tych 3 ziaren.
poniedziałek, 14 kwietnia 2008
co nas nie zabije, to nas wzmocni
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
bryyy straszna opowieść rodem z horroru ... wiem bo czasem też przez celiakię rzygam jak kot oby Poli nic takiego nie złapało ....
zdrówka zdrówka !!
Publikowanie komentarza