Sama nie mogę w to uwierzyć, ale w ciągu kilku moje życie zmieniło się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Teraz, dla odmiany, mogę stwierdzić, że jestem bardzo, ale to bardzo szczęśliwa. I nie jest to bynajmniej zasługa leków, choć na pewno mają one swój udział w mojej euforii.
Wszystko zaczęło się od sms-a, którego wysłałam widzianej dosłownie dwa razy na oczy dziewczyny. Byłam na tyle zdesperowana, że napisałam, że chcę z nią porozmawiać o moich problemach. Prawdę mówiąc, już kilkakrotnie próbowałam nawiązać tu z kimś bliższy kontakt, ale moje wchodzenie na osobiste bądź trudne tematy nieodmiennie kończyło się wycofaniem rozmówcy. A ja nie lubię "small talk" ani powierzchownych znajomości...
Tym razem natychmiastowa i pozytywna reakcja była dla mnie całkowitym zaskoczeniem. Spotkałyśmy się i gadałyśmy - dwie kobiety, z dwóch różnych półkul, w różnym wieku, na dodatek porozumiewające się łamaną przeze mnie hiszpańszczyzną - od dziewiątej wieczór do trzeciej nad ranem (sic!). Dopiero po tym wieczorze uświadomiłam sobie, jak bardzo brakowało mi tutaj przyjaciółki. Zresztą po prawdzie, nie wierzyłam, że w moim wieku można się jeszcze tak szybko i spontanicznie z kimś zaprzyjaźnić...
W tym samym czasie odbyliśmy kilka szczerych i wiele wnoszących rozmów z moim ukochanym, skutkiem czego w naszym związku na powrót zapanowała idylla.
Noc z soboty na dzielę ponownie przegadałam z moją nową przyjaciółką do trzeciej rano, kiedy to nasi partnerzy wrócili z koncertu, po czym we czwórkę imprezowaliśmy, przy Joy Division i Kalibrze 44, w naszym domu do szóstej rano (sic!). Ponieważ nasi przyjaciele mówią tylko i wyłącznie po hiszpańsku, oboje błyskawicznie uczymy się tego języka.
Na dodatek zgłosiła się do mnie pierwsza osoba zainteresowana lekcjami angielskiego i umówiłyśmy się na wtorek na pierwsze spotkanie. I nie dość, że mają to być konwersacje (czyli to, co lubię najbardziej), to jeszcze ustaliłyśmy całkiem przyzwoitą cenę, a lekcje będą się odbywać 5 minut od mojego domu, wieczorami, więc nie będę musiała dzielić się zyskiem z opiekunką.
Nawet bobasy jakby bardziej ostatnio zdyscyplinowane, a to pewnie dlatego, że połączyliśmy z mężem nasze wychowawcze wysiłki.
W świetle powyższych wydarzeń tym bardziej doceniam fakt, że mogę wyjść rano na taras w szlafroku...
poniedziałek, 25 stycznia 2010
j'ai tant besoin d’amour, tant besoin tout les jours
Autor:
dkf
o
01:00
Etykiety: bobasy, mąż, muzyka, pogoda, pożegnanie. zmiana, praca, przyjaciele, przyjaźń, rozmowa
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
4 komentarze:
Ajanno bardzo mnie cieszy to co przeczytałam! bardzo!
Pola i Patrycja pozdrawiają gorąco to wyżej jest moje ;)
jeeejjjj, jak milutko, ciesze sie razem z Toba
ja też się cieszę :D (chociaż 2 anonimowych nie potrafię rozpoznać :P) pozdrawiam gorąco!!!
Publikowanie komentarza